PO bez PiSu jak Coca Cola bez Pepsi

Czytam właśnie doskonałą książkę „Anatomia władzy” będącą rozmowami Karnowskiego z Mistkiewiczem. Rozmowy traktują o współczesnej polityce i wydarzeniach z którymi wszyscy zetknęliśmy się w mediach. Książka ta jest z jednego jeszcze powodu wyjątkowa – co jakiś czas można napotkać tam dziwne, pikselowate kwadraciki. Są to fotokody, które odczytuje teoretycznie każdy telefon (po zainstalowaniu odpowiedniej aplikacji) i wyświetla materiały video związane z wydarzeniem omawianym aktualnie w książce. Mi osobiście te fotokody się nie odczytują, ale mój telefon od lat domaga się wymiany.

Zacytuję ciekawy fragment, który wyjaśnia dlaczego PO tak bardzo potrzebuje PiSu, oraz dlaczego PO i PiS wzajemnie wypełniają niemal całą scenę polityczną spychając inne partie na bok.

(…)Antagonista nadaje sens walce naszego bohatera. Sprawia, że kibicujemy mu z całych sił. Pomyśl przez chwilę, co byłoby z Coca-Colą, gdyby nie wymyśliła sobie swojego największego rywala?

Nie chcesz powiedzieć chyba, że Pepsi-Cola pojawiła się na zapotrzebowanie Coca-Coli?

Tak. I powiem za chwilę, że gdyby nie Platforma Obywatelska, której szalenie jest potrzebny taki PiS, jaki jest, nie byłoby być może PiSu. A przynajmniej nie w tej skali. Tak jak PiS jest potrzebny Platformie, tak Pepsi jest potrzebna Coca-Coli.

Mechanizm jest podobny. Roberto Goizueta, były szef Coca-Coli w latach 90., bardzo świadomie zastosował tą technikę. Później zdradził w „Fortune”, że jeśli jakaś firma nie ma swego naturalnego przeciwnika, musi go sobie znaleźć. [identyczną taktykę przyjął prezes Media Marktu zakładając później swoją naturalną konkurencje – Saturna – przypis mój] Jeżeli ma niewielkiego przeciwnika – powinna go hołubić, budować, cieszyć się, że rośnie. Tylko tak doprowadzi bowiem do wojny. Problemy, prawidzwe probemy, rozpoczynają się bowiem dopiero wtedy, gdy przeciwbnik został sprowadzony do parteru. Bezpośrednio atakując wskazanego rywala, poświęcając na tę rywalizację mnóstwo sił i środku, Goizueata zmobilizował wszystkie siły witalne swojej firmy. Ta wojna, „wojna o colę”, zdominowała ogląd rynku, wyzwoliła potężną energię marketingową i reklamową użytą przez obydwie walczące strony. Wtedy w szaleńczej gonitwie za nowymi technikami promocji w miejscach sprzedaży, odkrytu nowe segmenty rynku i wręcz nowe rynki. Zarobiono naprawdę wielkie pieniądze. Ta wojna, która podzieliła świat napojów gazowanych z karmelem pomiędzy dwie firmy, podzieliła rynki na wszystkich kontynentach, i to podzieliła, wydaje się na wieki wielków, napędzała rozwój obu firm. Wyobraź sobie, co by było, gdyby jedna z firm szybko pokonała drugą?

Miałaby cały świat dla siebie.

Nie. Historia zaczęłaby buksować w błocie, stałaby się nuda. W dobrej historii możemy doprowadzić oczywiście do zwycięstwa w każdym momencie jednej ze stron, tylko po co śledzić taką historię dalej? Przed walką Coca-Cola była z lekka zaśniedziałą marką. Oczywiście, tradycja, kształt butelki, swoista legenda zbudowana przez dziesięciolecia. Ale czy bez walki z Pepsi byłaby znów świeża, znów sexy?

Walka Coca-Coli z Pepsi to dziś klasyka. Sam wybór strategi przez Goizuetę, ale też jej realizacja. Z jednej strony więc antagonista jest możliwy do pokonania, mobilizujemy wszystkie nasze siły, wszystkie nasze emocje do tej walki. Z drugiej jednak pamiętamy by dać mu oddech, wywoływać na plac bitwy wtedy, gdy uwaga naszych sympatyków gdzieś się rozpierzcha, coś innego ich zajmuje. Wróg jest po to abyśmy mobilizowali nasze siły witalne, gromadzili sojuszników. Im większy jest nasz wróg, tym większego wsparcia potrzebujemy. Dopóki dobrze tym procesem będziemy zarządzać – dopóty jesteśmy wygrani.

Zauważ, że bez odpowiedniego antagonisty, bez porywająco zapowiadającej się walki, widz może skierować swą uwagę – a już wiemy jak cenne to dobro – na coś innego. Na inny napój, albo na inną partię. (…) Publiczność nawet nie zauważy, że będzie nas dopingowała, a w kluczowym momencie, nad urną wyborczą, wspomoże nas w walce o słuszną sprawę.

To Twoje rozwiązanie zagadki tajemnicy sukcesu Platformy?

Zauważ, że Platforma nigdy nie odnosi się do lewicy. Panowie i panie z SLD dwoją się i troją, rodzielają kuksańce na prawo i lewo, atakują i nic. Platforma bowiem bardzo świadomie i metodycznie wybrała sobie innego sparingpartnera. Tylko na niego jest skierowana. Tylko z nim się bije. Tylko jego zaprasza na matę. (…) Im większą pasję włoży PO w walkę, im bardziej będzie wydawała się ona dla Platformy trudna, tym większą pomoc publiki uzyska.

Jeśli antagonista jest dobry, słuchacze i widzowie wybaczą wszystko. Błędy potknięcia, niedoskonałości, niezborność programu, trudności z jego realizacją. Dopóki na scenie jest antagonista, dopóki jest tak dojmujący, będą występowali po jego stronie.

Jest to bardzo trafne. Fakt, że PO walczy tylko z PiSem, a PiS tylko z PO powoduje, że wydaje się, że inni są słabi, nie ważni. To tak jakbyśmy oglądali dwa lwy walczące na środku areny i kilka przechadzających się jeleni, stających czasem do mało ciekawej walki między sobą. Oczy i tak skupiają się na dwóch lwach. Do tego oczywiście media pomagają nam w wyborze na kim się skupiać mówiąc ciągle tylko o tych dwóch partiach i nie zwracając uwagi na resztę.

Mistkiewicz w tej książce niejednokrotnie porównuje współczesną politykę, nie tyle nawet co do teatru, co dosłownie do kina, rządzącego się prawami kultury masowej. Polityka zaczęła działać tak samo jak przemysł muzyczny, czy filmowy. Politycy stali się celebrities. Nie obchodzą nas ich programy wyborcze, obchodzi nas dobra zabawa, ciekawa historia. Spot wyborczy Komorowskiego nie zawiera nawet słowa o jego programie wyborczym, tylko opowiada historie jego życia. I teraz rozumiem dlaczego ludziom to się podoba. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że polityka idei odeszła zupełnie do lamusa, trendy jest teraz polityka pijaru. I tyle. Dlatego JKM ma mimo wszystko niskie poparcie i trudno to zmienić. Smutne.

Chociaż wydaje mi się, że u nas i tak nie osiąga to tak dennego poziomu jak np. w USA. W końcu Polacy są narodem „ideowców”, więc wszystko może się zdarzyć :).