Jedynym pięknym i chwytającym za serce argumentem za dystrybucją produktów GMO jest wyświechtany frazes „przeciwdziałania głodowi na świecie”. Zagorzali obrońcy GMO epatują lotnymi frazesami takimi jak „dla ludzi w Afryce czy Indiach żywność genetycznie modyfikowana to kwestia życia i śmierci, tam miliony osób umiera z głodu!”. Muszę przyznać, że swojego czasu ten argument bardzo do mnie przemawiał.
Później jednak dowiedziałam się więcej o Europejskiej i Amerykańskiej działalności na rzecz „zmniejszenia” głodu w rejonach najbiedniejszych. Przypomina to raczej tworzenie całkowicie uzależnionych od europejskich i amerykańskich koncernów rynków zbytu.
Jestem przekonana, że gdyby Ameryka i Europa nie wtryniały się w sprawy rejonów biednych (nie mówię o takich skrajnościach jak Darfur) znacznie lepiej by sobie one poradziły niż z pomocą, która robi z nich wasali Europy i Ameryki.
Wyobraźmy sobie drobnego rolnika w Afryce. Jest w posiadaniu nie dużego pola, co roku zbiera z niego nie duży plon i sprzedaje na lokalnym targu za nie duże pieniądze. Takich rolników w Afryce było mnóstwo i pomijając takie rejony jak Darfur. Ludzie co prawda nie mogli narzekać na komfort zbytku jednak żyło im się powoli i w miarę dobrze, mimo że biednie. Teraz wkracza już dobrze znana nam firma Monsanto ze swoją szkodliwą, modyfikowaną żywnością. Zmusza rolnika do wykupienia licencji (i ponawiania zakupu co roku!) i rolnik ma plon większy, ale płaci mnóstwo pieniędzy w licencjach. Modyfikowana kukurydza rozprzestrzenia się na sąsiednie pola i sąsiedzi też muszą wykupić licencje, bo jakby nie było – mają nielegalnie kukurydzę Mosanto na swoim polu. W ten sposób Monsanto ma ogromny rynek zbytu generujący grube pieniądze, a rolnicy mają ogromne koszty i szkodliwą żywność pod domem.
W większości krajów afrykańskich jedynym problemem jest brak nowoczesnych systemów irygacyjncyh. Jeśli chcemy pomóc Afryce zbudujmy wodociągi im albo dajmy im pieniądze na budowę, zamiast zarzucać ich (odpłatnie!) żywnością genetycznie modyfikowaną.
Mieszkańcy Afryki są doskonale świadomi swoich potrzeb. Wilfrid Fox Napier, arcybiskup Durbanu (główny port RPA) w rozmowie z agencją Fides zaapelował o pomoc w budowie studni, zapór wodnych i wodociągów, ponieważ to jest problemem w Afryce.
Jednak korporacjom nie pasuje wizja niezależnej, rozwijającej się samodzielnie Afryki. Znacznie lepszym scenariuszem jest uzależnienie ich od produkowanych nasion GMO, oraz robienie z nich wielkiego eksperymentu, który jeszcze płaci za eksperymentowanie na sobie. Są np. odnotowane przypadki, że w Afryce setki osób naraz dostaje napadu histerycznego śmiechu i nie może się opanować, po czym nagle im przechodzi. Naukowcy podejrzewają, że to przez pyłki modyfikowanej pszenicy w powietrzu.
Robert Paarlberg, w swojej książce „Głód nauki: jak biotechnologie są trzymane z dala od Afryki” prowadzi niezwykłą, unaukowioną propagandę na temat zalet upraw genetycznie modyfikowanych. W książce tej, wyprowadza jak bardzo żywność organiczna jest prymitywna, oraz jak doskonała jest żywność genetycznie modyfikowana. W tej samej książce czytamy na temat postulatów ugrupowań pozarządowych w Afryce.
„Wierzą, że tradycyjna uprawa roli w Afryce opiera się na tubylczej wiedzy, której nie powinno się zastępować wiedzą opartą na nauce i sprowadzoną z zewnątrz. Namawiają oni Afrykanów, by unikali nawozów sztucznych i starali się zamiast tego o certyfikaty rolników organicznych. W sprawie inżynierii genetycznej ostrzegają rządy afrykańskie, by nie udostępniały tych technologii rolnikom”.
Moim zdaniem są to bardzo słuszne postulaty, bo jeśli Afryka uporałaby się wreszcie z problemem irygacji pól, mogłaby stać się w ciągu kilku dekad, eksporterem żywności organicznej, na którą rośnie popyt w uświadomionych krajach zachodnich.
Jest to jedna z dwóch sensownych dróg rozwoju Afryki. Żywności genetycznie modyfikowanej nikt od Afryki nich nie kupi, a oni sami w niedługim czasie nie uporaliby się z ilością chorób związanych ze spożywamiem GMO.
Druga droga rozwou, to turystyka. Afryka ma egzotyczne krajobrazy, oraz ma sztukę i kulturę etniczną, którą coraz więcej ludzi w rozwiniętych krajach ceni i się nią fascynuje. I akurat tutaj działa wolny rynek i inwestorzy zagraniczni budują od lat hotele w Afryce tworząc tysiące miejsc pracy. W ten sposób można pomóć, a nie sprzedając drogie licencje na GMO.
Jeszcze raz podkreślam – nie mam na myśli terenów gdzie nie da się niczego rozwijać, bo jest tam dosłownie tylko głód, brud i wojna. Jednak GMO wrzuca się do państw rozwijających się, które będą w stanie płacić licencje, a nie do tych które najbardziej potrzebują jakiejkolwiek pomocy.
Mam wrażenie, że w przekonaniu opinii publicznej Afryka to jest wielki połać pustynnej ziemi z lepiankami. Media trochę lansują taki obraz, pokazując albo tylko biedne rejony gdzie faktycznie tak jest, albo zwyczajnie wiochy. Robi się z murzynów dzikusów niezdolnych do myślenia i nie znających praw i szans jakie tworzy rynek. Tworzy to warunki w których opinia publiczna tylko przyklaskuje zarzucaniu Afryki GMO.
Elity rządów państw Afrykańskich wiedzą natomiast doskonale, że GMO jest szkodliwe dla zdrowia i zawzięcie nie zgadzają się na zezwolenie na ich uprawy na terenie swoich krajów. Pierwszym, które się przełamało było RPA, które zresztą jest jednym z najbogatszych i najlepiej prosperujących państw w Afryce.
Jeszcze jednym genialnym przykładem pomocy zachodnich koncernów dla biednego kontynentu afrykańskiego jest zarzucenie rynku ubogich państw afrykańskich tanim, sproszkowanym mlekiem z Europy. Mleko to nie ma wartości odżywczych, a wręcz jest szkodliwe. Zatem nie dość, że jego działanie na wygłodzone organizmy dzieci afrykańskich jest zgubne, to spowodowało również upadek miejscowej hodowli bydła, jeszcze większą biedę i uzależnienie od dostaw żywności z zachodu.